Za nami piękny, piłkarski tydzień. Sheriff Tyraspol, który wywozi 3 oczka z Santiago Bernabéu w Lidze Mistrzów. Club Brugge pokonuje RB Lipsk na ich podwórku, Leo Messi z debiutancką bramką u swojego nowego pracodawcy przeciwko The Citizens, dwie bramy Pana Piłkarza Lewandowskiego z Dynamem Kijów, Benfica, która wiezie Barcelonę 3 do jaja na swoim podwórku (pozdro Przemek ten kupon na 51 koła Benfica wygra + BTTS? Czapki z głów), co więcej… Bramka Ronaldo w 90+5’ z Villarrealem, Legia Warszawa, która przytula kolejne 3 oczka na arenie międzynarodowej w Lidze Europy i pokazuje The Foxes, że Pan Trener Czesław Michniewicz uwielbia grać z faworytami… Piękna pszczoła, naprawdę. Ale przed nami co? Kolejny piłkarski weekend, więc dla odmiany skupimy się na Wyspach:)
Szósta odsłona angielskiej ekstraklasy dostarczyła nam emocji więcej niż pierwszy związek w szkole podstawowej, bezapelacyjnie. Kortney Hause strzelający bramkę w 88 minucie spotkania na Old Trafford, wapno Fernandesa 90+3’, który posłał futbolówkę w kosmos (chodzą plotki, że do teraz wisi w powietrzu), szalony mecz w Leeds, w którym Antonio w 90 minucie spotkania daje zwycięstwo Młotom, zajebiste starcie na Brentford Community Stadium, w którym to The Bees wyszarpały po niesamowitym meczu remis z ekipą z miasta Beatlesów, Arsenal który zagrał fenomenalną pierwszą połówkę w derbach północnego Londynu, a ostatecznie wygrał ten mecz 3:1 i pokazał, jaki kolor króluje na mieście. Ludzie kochani… TO SIĘ CHCE OGLĄDAĆ! Takie mecze, takie widowiska, takie bramki… to ja rozumiem! W szóstej kolejce padło łącznie 26 bramek. Co przyniesie nam najbliższa odsłona Premier League? Pożyjemy, zobaczymy. Zapraszam do lektury!
Liga angielska? Ludzie dzielą się na 2 typy. Pierwsi, którzy jak słyszą o futbolu na Wyspach to nie wiedzą co się dzieje, dając się porywać emocjom, coś jak mielony z buraczkami i purée (przynajmniej ja nie ogarniam bajery jak taki towar wjeżdża na stół, a kotlet najlepiej na handicapie), oraz drudzy, którzy nie dają się porwać, a kwitują to krótko – nie ma się czym podniecać. Nie wiem, do której z grup należysz, ale jeżeli to czytasz to zaryzykuję stwierdzeniem, że uśmiechasz się właśnie do ekranu nie mniej niż jak wyląduje na obiad wcześniej wspomniany mielony z buraczkami. Bajere mamy za sobą, a więc do brzegu.
Pierwsze starcie, sobota godzina 13:30 Manchester United – Everton. O aspektach ekonomicznych, które rzutują na stosunki kibiców z obu miast, wspominałem już wielokrotnie przy felietonach zapowiadających Bitwę o Anglię (Manchester Utd – Liverpool) także tego powielać w szczegółach nie będę, internety każdy ma. Ale dlaczego dwie społeczności miast oddzielone na mapie o 56 kilometrów mają nieciekawe relacje? Liverpool jest miastem portowym, które było swego czasu uważane za najważniejsze w Anglii. Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo od lat, że o pieniądze. Inne angielskie aglomeracje, podczas eksportu swoich dóbr, tudzież importu zza granicy, korzystały odpłatnie z kanału przerzutowego w postaci portów Merseyside. W wielkim skrócie, nie podobało się to ludności zamieszkującej Manchester, ponieważ w XVIII wieku, było to miasto, w którym rósł przemysł włókienniczy, a by móc się dalej rozwijać i wejść na głębokie wody, byli po prostu uzależnieni od swojego sąsiada. Kanał powodem sporu? Historii nie oszukasz, tak samo jak murawy. Manchester United po 6 kolejkach ma na swoim koncie 13 oczek, bilans bramek 13:5 i zajmuje 4 miejsce w tabeli. Everton? Ma na swoim koncie… 13 oczek, bilans bramek 12:7 i siedzi za plecami Czerwonych Diabłów na 5 pozycji. Powiem tak, o ile mecze o 13:30 potrafią zepsuć humor na cały weekend, tak uważam, że w tym przypadku, kiedy naprzeciwko siebie na Old Trafford zameldują się dwa zespoły, które graniczą ze sobą w tabeli, a do tego wszystkiego wrzucimy ostrą papryczkę, która doda pikanterii w postaci aspektów historycznych i gospodarczych społeczności z tych dwóch miast… to może nam wyjść mega ostre danie, które zapamiętamy na cały weekend. Biorąc pod uwagę, że oba zespoły strzelają średnio 2 bramki na mecz, over 2.5 easy. W ostatnim starciu ligowym pomiędzy tymi zespołami padł wynik 3:3. Mam nadzieję, że ten mecz otworzy nam pięknie drzwi do kolejnego odcinka Premier League w sezonie 2021/22.
Co warto również wziąć pod lupę? Z pewnością West Ham – Brentford. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Każdy romans, szczególnie ten z Premier League, dostarcza dodatkowych bodźców i adrenaliny. A w ostatnich dwóch spotkaniach ekipy David Moyes’a to jest w ogóle jakiś rollercoaster. 19 września, 95 minuta spotkania, do wapna podchodzi Mark Noble. Wiadomo jak się skończyło, pisałem o tym w poprzednim felietonie. W ostatnim ligowym starciu z Lisami? Jak na wstępie Antonio 90 minuta brama. Królowie końcówek? Sto procent. Generalnie jak oglądasz ostatnimi czasy mecze, które Cie nie porywają i jesteś lekko śpiący / śpiąca, to mam pomysł. Nie musisz sięgać po mocną brzytwę z dwóch czubatych. Włącz sobie mecz West Hamu. Tyle. Brentford? Beniaminek na 5 z plusem. Tak, wiadomo to dopiero początek sezonu. Nie ważne jak się zaczyna, a jak się kończy. Pełna zgoda. Ale póki co Pszczoły wlatują do elity bez kompleksów a pokazuje to pierwsze sześć kolejek. 9 punktów w kiermanie, 9 miejsce w tabeli, bilans bramek 8:5, a za sobą takie mecze jak wygrana na wyjeździe z Arsenalem, bezbramkowy remis w Londynie z Crystal Palace, 1:1 w Birmingham z The Villans, przegrana u siebie 0:1 z Brighton, wygrana z Wilkami 0:2 na Molineux i bardzo ważny remis zarówno z punktu psychologicznego jak i oczywiście sportowego z ekipą Jurgena Kloppa – 3:3 przed swoją publicznością. Patrząc poprzez pryzmat potyczek WHU oraz Brentford można wnioskować, że bramki to tylko kwestia czasu. Inna kwestia – mają na to 90 minut i mam nadzieję, że wykorzystają jest na 100 procent możliwości i dadzą nam dawkę solidnego futbolu!
A ostatni mecz, o którym padnie wzmianka, to starcie na które nie trzeba nikogo specjalnie zapraszać. Kochasz futbol? Jarasz się ligą angielską? Uwielbiasz wysublimowane podania, rogaliki, strony przez całe bojo, piękne bramki i nazwiska gorętsze od byłej w centrum? Easy. Dwa słowa. Liverpool – Manchester City. Mecze tego pokroju charakteryzują się tym, że więcej dodawać nie trzeba. Po prostu. Albo to czujesz i jesteś w grze, albo daj sobie spokój. Po ostatnich potyczkach w Lidze Mistrzów można by wnioskować, że to Liverpool jest faworytem w tym spotkaniu, w końcu wygrał 1:5 z Porto na ich podwórku. Ale City to nie Porto – z całym szacunkiem oczywiście do Sérgio Conceição i jego piłkarzy. Bukmacherzy w roli faworyta stawiają z minimalną przewagą na Obywateli. Być może podyktowane jest to absencjami w obozie z miasta Beatlesów. Nie zagrają przecież Alcantara, TAA, Elliott. Być może sztuczna inteligencja sugeruje się ostatnim przeciwnikiem i przebiegiem meczu z PSG. Być może. Ale chciałbym tylko prosić o jedno – by nie była to taktyczna gierka i by w niedziel o 17:30 szlagier był szlagierem, a nie kółkiem szachowym z zachowaniem ostrożności i skalowaniem gierek do przodu. Jest to oczywiście zrozumiałe, ale naturalną sprawą jest fakt, iż ludzie chcą chleba i igrzysk od bardzo, bardzo dawna.