Czasami najtrudniejszą rzeczą jest zacząć. W każdym aspekcie. Dla jednego będzie to zmiana nawyków żywieniowych, dla drugiego będzie to wejście w nowe towarzystwo, jeszcze inny będzie to przekładać na podpisanie listy obecności na siłowni, a ostatni będzie mówić pół roku o tym, że weźmie się za książki. To oczywiście wizualizacja sytuacji, z którymi z pewnością mieliśmy kiedyś w życiu styczność. Ale jest też inna kwestia. Dosyć ważna i chyba najważniejsza dla nas wszystkich, z przymrużeniem oka oczywiście. Wejście w Premier League. Za nami pierwsza odsłona angielskiej ekstraklasy, w której o pierwszym zaliczonym treningu czy przeczytanej książce może z pewnością mówić Arsenal, Fulham czy Bournemouth. Do przełożenia listy obecności ewidentnie doszło w ekipie Czerwonych Diabłów. Reszta? Raczej stabilnie, ale to już kwestia własnej interpretacji. Sobota godzina 13:30 i nic więcej dodawać nie trzeba. Przed nami II odsłona angielskiej ekstraklasy!
Kto nam otwiera drzwi w sobotę? Chłopcy z Birmingham! Wprawdzie w jednym z seriali, który z pewnością obejrzałeś/obejrzałaś od deski do deski, to chłopcy z Birmingham drzwi nie otwierali, tylko wjeżdżali z buta przez nie… Ale Villa Park to nie Netflix, chociaż nie obraziłbym się jakby jeździli na czterech pod linię końcową jak Peaky Blinders po swoje. Aston Villa – Everton. Oba zespoły przegrały swoje pierwsze starcia w nowym sezonie. The Villans ulegli Wisienkom na ich podwórku i uważam to za zaskoczenie. Chociaż jak to się mówi – taki przywilej beniaminka, może wszystko. Zaś The Toffees przegrali u siebie z Chelsea. Frank Lampard nie może zaliczyć wejścia w nowy sezon do udanych, ale z drugiej strony przegrał z zespołem, w którym zostawił kawał serducha na murawie, ewidentnie zespołem lepszym i to należy podkreślić. Ostatni raz, gdy Everton grał na Villa Park to padł wynik 3:0 dla gospodarzy. Bramkę strzelił wtedy Matty Cash. I jeżeli mógłbym wyrazić swoje zdanie to chciałbym powtórki. Nie sympatyzuję z żadną z drużyn. Ale bramka Matiego w najwyższym szczeblu rozgrywkowym na wyspach zawsze cieszy. I to bardzo. Uważam, że w tym meczu możemy spodziewać się sporej ilości kartoników koloru żółtego, a wynik to rzut monetą.
Po pierwszej kolejce Premier League wiemy jedno. Widać pomysł na grę u Kanonierów. Oczywiście dla wszystkich fanów klubu z północnego Londynu radziłbym wylać sobie na głowę kubeł zimnej wody, bo życie już nie raz pokazywało, że najważniejsze jak się kończy, a nie jak zaczyna. Chociaż pierwsze wrażenie też jest istotne, a ekipa Mikela Artety ewidentnie zachowała się jak ekstraklasa i nie mówię tutaj o naszej rodzimej lidze. Jest pomysł, jest chemia, są bramki i 3 oczka przykitrane w kieszonce. Generalnie tak się gra w piłkę, trochę skilla, trochę farta, a na końcu i tak najważniejszy jest wynik. Ale to trochę lanie wody. Summa summarum Arsenal wszedł bardzo dobrze w sezon na zero z tyłu z niełatwym przeciwnikiem, ponieważ ograli 2:0 The Eagles na ich podwórku.
Teraz The Gunners czeka ciężkie starcie przed swoją publicznością. Arsenal – Leicester? Brzmi jak plan na sobotę. W ostatnich pięciu starciach pomiędzy tymi zespołami padło łącznie 11 bramek. Daje nam to 2.2 bramki na mecz. W ostatnim meczu rozgrywanym 13 marca 2022 roku padł wynik 2:0 dla Kanonierów. Strzelcami bramek byli Thomas Partey oraz słynny Laca. Tego drugiego już nie ma na Emirates, ponieważ zawrócił na pięcie i wrócił do Lyonu, ale Thomas cały czas aktywnie uczestniczy w projekcie, który prowadzony jest przez Pana Profesora Artetę. Patrząc na przebieg spotkania Leicester – Brendford, który zakończył się bramkowym remisem, uważam że faworytem tego spotkana jest ekipa z północnego Londynu. Tak, Brendford to nie są chłopcy do bicia. Ale prowadzić 2:0 przed swoją publicznością, na swoim podwórku, po prostu u siebie… i nie dowieźć tego wyniku? Nie ma na to miejsca w tej lidze. Spokojnie można by użyć tutaj słów, że „2:0 to niebezpieczny wynik”, ale nie na Wyspach. Tutaj dzisiaj jesteś, a w sekundę może cię nie być. Oczywiście nie popadajmy ze skrajności w skrajność, to dopiero pierwsza kolejka. Ale w zestawieniu tych dwóch zespołów, myślę, że kolejne 3 oczka do kiermany schowają właśnie chłopcy Artety.
W sobotę czeka na nas również starcie Wilków z Fulham. Nie uważam tego spotkania za arcyciekawe, z całym szacunkiem oczywiście dla obu zespołów, ale należy tutaj zatrzymać się na chwilę, pochylić głowę i wypowiedzieć na głos – Mitrović. Pan Mitrović. Chłopaku (zanim napisałem chłopaku musiałem sprawdzić w necie ile ma lat, ale to tak nawiasem mówiąc) to co zrobiłeś w meczu z Liverpoolem to jest najlepsza szkoła futbolu. Silny koń, który wali z główki z wcale niełatwej sytuacji, ale przy przepięknym dostarczeniu kuli przez Keenego Tete. Koń to komplement. Gość przy bramce na 2:1 drybluje i robi wapno, które oczywiście wykorzystuje. Wapno kontrowersyjne, ale nie do tego pije… znalazł się. Powalczył, pociągnął do przodu grę, szarpał. O to chodzi. O to chodzi w grze na tej pozycji. Aleksandar Mitrović swojego poprzedniego romansu z Premier League nie może zaliczyć do udanych. Na rozegranych 27 meczów zdobył przez cały sezon 3 bramki. Teraz po pierwszym starciu i to z Liverpoolem wpisał się 2 razy na listę strzelców. Kibicuję. Kibicuję ci chłopaku z całego serca.
I z całego serca zazdroszczę wszystkim fanom Chelsea i Tottenhamu niedzieli. Naprawdę. Derby Londynu i to takiego kalibru na początku sezonu? To brzmi jak placek na grubym z trzema dowolnymi. Zakładając, że lubisz grube ciasto, ale przy skali tego wydarzenia nie może być inaczej, musi być grubo. Takie mecze to coś więcej niż 20 chłopa biegających za piłką. Niedziela, godzina 17:30, Stamford Bridge – Chelsea vs Spurs. Stop. Polecam wrócić do początku i przeczytać to na głos. Obie ekipy wygrały swoje pierwsze spotkania. The Blues skromne 1:0 na wyjeździe, za to zespół Antonio Conte pobawił się na swoim podwórku przeganiając Świętych 4:1. Chociaż początek spotkania był naprawdę ciekawy i dla niektórych myślę, że szokujący. 12 minuta i przepiękna bramka Warda-Prowse’a.! Ale Koguty szybko wzięły się do roboty. Conte buduje naprawdę ciekawy projekt. I naprawdę ciekawi mnie jak to będzie jutro wyglądać. To jeden z tych meczów, w których może wydarzyć się wszystko. Bezbramkowy remis, 4:3, karne, kartki? W to mi graj, tylko może tą pierwszą opcję bym ominął dla lepszego widowiska. Jedno jest pewne, emocji w tej odsłonie Premier League nie zabraknie. Miłego!